czwartek, 19 stycznia 2017

Spadłaś mi z nieba, gwiazdeczko [Rozdział 1]

Informacje o opowiadaniu + spis rozdziałów znajdziecie tu: klik

***

      Stałam przed szpitalem, nerwowo chodząc w te i we te. Gwałtownie wyciągnęłam papierosa z paczki, ale z trudem powstrzymałam się od zapalenia. Wyrzuciłam go do kosza. Nagle po moim policzku spłynęło wiele łez. Ze strachem i smutkiem wbiegłam do budynku, by jak najszybciej zobaczyć swojego brata.
       Przedstawiłam się pospiesznie w recepcji i zażądałam, by zaprowadzono mnie do Dippera Pines'a. Ktoś popatrzył na mnie ze zdziwieniem, najwyraźniej z powodu mojego kolorowego sweterka. To chyba niezbyt normalne, by nosić takie ciuchy w wieku osiemnastu lat. Ja się jednak nie zmienię. Wyrywając się z tych rozmyślań pognałam na salę, w której leżał Dipper. Był nieprzytomny. Usiadłam obok niego, delikatnie chwytając jego lekką rękę. Przytuliłam ją do mojego policzka. Nie powstrzymywałam się od płaczu.
     - Wszystko będzie dobrze. Przeżyjesz. Obudzisz się i mnie nie zostawisz – mówiłam do niego, licząc, że jednak mnie słyszy.
      Najbardziej przerażał mnie fakt, że to ja zauważyłam go poranionego i całego zalanego krwią. Gdybym nie odnalazła go tak prędko, z pewnością zginąłby na miejscu. Wciąż nie wiem, kto lub co go tak urządziło. Martwię się o niego. Cholernie się martwię.
      Siedziałam u niego kolejne pół godziny. Jego niespokojny oddech nagle został przerwany. Zareagowałam jak najszybciej mogłam. Pospiesznie zawołałam po pomoc. Lekarze przewieźli go do innego pomieszczenia, komunikując mi, że raczej nie są w stanie nic zrobić. Usiadłam, opierając się o ścianę. Niewiele brakowało, bym zapłakała się na śmierć.
      Minęło trochę czasu. Z sali wyszła grupa lekarzy. Każdy z nich miał grobową minę, po której od razu wiedziałam, że to koniec.
      - Przykro mi... - wydukał jeden z nich, na co wybuchnęłam gorzkim płaczem. Dlaczego on umarł? Dlaczego to nie mogło się przytrafić mnie? On miał o wiele więcej szans na rozwój, miłość i szczęście. A ja? Ja jestem tylko dziecinną Mabel Pines, która nie potrafi dorosnąć.
       Zadzwoniłam do wujka Stanka, by powiedzieć mu tę tragiczną nowinę.
        - Wujku... Dipper... – zdołałam tylko wydusić, wciąż płacząc. Od razu zrozumiał o co chodzi. Dopytywał się jeszcze kilka razy, czy mówię prawdę. Za każdym razem przytakiwałam, a on nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Zakomunikował, że zaraz po mnie przyjedzie. Nieproszona wdarłam się na salę operacyjną. Przyglądałam się martwemu bratu. Wyglądał tak spokojnie, jakby tylko spał. A może to wszystko dzieje się w mojej głowie i jak się uszczypnę to obudzę się w domu zerkając na Dippera leżącego w łóżku obok? Zrobiłam tak. Nie podziałało. Rzeczywistość jest zbyt okrutna. Upadłam na kolana ze zdruzgotania. Nagle ktoś wszedł do pomieszczenia. Był to jeden z lekarzy. Gdy zobaczył mnie w takim stanie, kazał mi się opanować i zaproponował coś na uspokojenie. Wyrwałam się z uścisku jego dłoni i wybiegłam ze szpitala. Zapomniałam wziąć stamtąd telefonu. Chrzanić to. Pognałam na wzgórze, które znajdowało się daleko za budynkiem. Usiadłam na trawie. Tutaj urządziliśmy kiedyś piknik z Dipperem i wujkiem Stankiem. To był jeden z najpiękniejszych dni mojego życia. Ale te chwile już nie wrócą.
       Ukryłam twarz w dłoniach. Miałam zamiar podjąć jakże drastyczny krok. Chciałam po prostu pozdrowić Dippera w niebie. Wyjęłam więc żyletkę z torby. Trzymałam ją w ręce zastanawiając się, po co w ogóle wzięłam ją z domu. Może byłam przygotowana na to, co miało nadejść. Drżałam. Powoli przyłożyłam przedmiot do mojej skóry, gdy nagle ktoś krzyknął:
       - STOP!
       Był to dziwnie znajomy głos. Nie miałam jednak siły, by się odwrócić. Żyletka wypadła mi z dłoni, a ja niespodziewanie straciłam przytomność.
       Obudziłam się w nieznanym mi miejscu. Nerwowo obejrzałam się wokół. Byłam przykryta kocem. Dobrze, bo dygotałam z zimna. Chciałam wstać z tej kanapy i dowiedzieć się, gdzie jestem.
        - Jesteś bezpieczna, gwiazdeczko – powiedział wysoki, szczupły blondyn, który pojawił się przede mną tak znikąd. Przyglądałam mu się przez chwilę. Gdy uświadomiłam sobie, kto siedzi obok mnie, głośno wrzasnęłam.
         - O nie, to Bill! - odkrzyknął chłopak, jakby przedrzeźniając głos w mojej głowie. Tylko tego mi brakowało, żeby umiał mi czytać w myślach.
         - SKĄD SIĘ TU WZIĄŁEŚ?! SKĄD JA SIĘ TU WZIĘŁAM?! - krzyczałam.
         - Oj, ty jesteś po prostu głupia i niestabilna emocjonalnie. A tak się akurat złożyło, że pojawiłem się we właściwym miejscu i we właściwym czasie – uśmiechnął się szelmowsko.
         - Co się stało? - zapytałam, łapiąc się za głowę, która w tym momencie pulsowała z bólu.
         - Chciałaś się zabić – odparł, jakby to było mu obojętne.
         Niemożliwe! Ja? Chciałam się zabić? Dlaczego? Nagle przypomniałam sobie wszystko. Mój brat nie żyje. A ja chcę do niego dołączyć.
         - Mogę ci pomóc – odezwał się nagle Cyferka.
         - W czym pomóc? Chcesz mnie zabić? - nie wiedzieć czemu, złapałam się za szyję.
         - Nie. Musisz jeszcze trochę pożyć. Jesteś mi potrzebna – podrapał się po brodzie – A gdyby tak... przywrócić Sosenkę do życia? - pomyślał głośno.
          Moje oczy zaświeciły się. Mógłby to zrobić? Nie. Nie wierzę mu. On jest tylko idiotycznym sadystą, który kiedyś chciał zniszczyć Wodogrzmoty Małe.
          - Pamiętaj, że słyszę twoje myśli – zdenerwował się. - Było, minęło. Teraz mam inny cel – uśmiechnął się sam do siebie, po czym na mnie spojrzał. - Jeśli zbiorę wystarczająco dużo mocy, będę mógł ożywić twojego brata. W zamian za to, oczekuję od ciebie pewnej przysługi – uśmiechnął się szelmowsko, po czym rozpłynął się w powietrzu.
         Muszę to przemyśleć. Nie wiem, czy mogę mu ufać. Może dam mu szansę? Może naprawdę chce mi pomóc, skoro nie dał mi umrzeć? Mam mętlik w głowie. Liczę na to, że to tylko koszmar i zaraz się obudzę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© All rights reserved. Designed by grabarz from WioskaSzablonów. Powered by Blogger. | X X X X