***
- Lepiej usiądź - westchnął, prowadząc mnie do kanapy. Posłuchałam jego rady, bo zaczęłam się coraz bardziej denerwować.
- Mój najlepszy kumpel... On... Przed chwilą mi powiedział, że to on zabił Sosenkę - powiedział na jednym wdechu.
- Co... - mruknęłam, łapiąc się za głowę. - Świetnych masz przyjaciół - wycedziłam, zaczynając płakać. - Gdzie on jest? - wysapałam. - Zatłukę gnoja - wrzeszczałam. Byłam wściekła, roztrzęsiona i jedyne czego pragnęłam, to zemsty.
- Spokojnie - mówił Bill ze współczującym uśmiechem. Trzymał mnie, ale ja i tak próbowałam mu się wyrwać. Chciałam pomścić brata. Zabić tego potwora.
- MABEL PINES! - wrzasnął, patrząc mi prosto w oczy. Po tym trochę się opamiętałam i z powrotem usiadłam.
- Jak on mógł... - płakałam, zakrywając twarz w dłoniach.
- Wiesz... Znam go od paru milionów lat i po tym, jak jego matka została brutalnie zamordowana nigdy nikogo nie skrzywdził. Boi się śmierci, krwi i takich spraw, więc śmierdzi mi tu kłamstwem na kilometr - podrapał się nerwowo po karku.
Otarłam łzy i jeszcze raz przeanalizowałam jego słowa.
- A więc kto...? - spytałam pustym głosem.
- Tego nie wiem. Jedynie podejrzewam, kto to mógł być, ale nie chcę nikogo pochopnie oskarżać.
- Kogo podejrzewasz?
- Myślę, że morderca należy do naszych znajomych. Wystarczy czekać na dalsze wskazówki.
- Cholera... - mruknęłam pod nosem. Bałam się, co to będą za ,,wskazówki''. - Muszę się przejść - odparłam.
- Chyba zwariowałaś, jeśli myślisz, że puszczę cię samą - powiedział, podchodząc do mnie.
Przewróciłam oczami, po czym wyszłam z domu. Póki szłam leśną ścieżką, daleko od zgiełku miasta cieszyłam się kwiatami, które kołysały się na wietrze, drzewami dającymi cień w ten letni dzień oraz radośnie ćwierkającymi ptakami.
Po około dwudziestu minutach dotarliśmy do hałaśliwego, tętniącego życiem miasteczka. Jestem dziewczyną i powinien mnie interesować sport jakim jest shopping, ale ja sama wolę wyszywać swoje sweterki.
Nie lubiłam tam przebywać, ale czasem trzeba było gdzieś wyjść i zobaczyć, co się w ogóle dzieję.
Przechodziliśmy obok nowego wesołego miasteczka. Miało wiele interesujących atrakcji, ale najbardziej chciałam wejść na diabelski młyn. Była to jedna z najspokojniejszych rozrywek w tym miejscu, a przy okazji można było poobserwować miasto z góry.
- Hej, wiem, że chcesz tam iść - odezwał się nagle Bill.
- Może trochę - uśmiechnęłam się. Chłopak nic nie mówiąc skręcił w stronę kasy z biletami i stanął w długiej kolejce.
- Ech, co za żenada - prychnął blondyn patrząc na wężyka stworzonego z ludzi domagających się zabawy. Potem pstryknął palcami i cały świat się zatrzymał, tylko ja i on pozostaliśmy w ruchu.
- Co się stało? - spytałam zdziwiona.
- Czy oni wiedzą kim ja jestem? Nie mam zamiaru stać w kolejce - uniósł głowę z dumą, na co się zaśmiałam. Wtedy chwycił mnie za rękę i ustawiliśmy się przy kasie. Znów coś tam mruknął, po czym ludzie się ocknęli.
- Dwa bilety poproszę - powiedział z wymuszoną grzecznością.
Kasjer ze znudzonym wzrokiem je nam podał.
- Ile płacimy? - spytałam.
- Dzisiaj wstęp wolny - odparł pracownik, na co ja i Bill uśmiechnęliśmy się szeroko.
- O, najpierw chcę tam! - wskazałam palcem na kolejkę górską. Chłopak tylko się wzdrygnął, chyba nie lubił tego typu przejażdżek. A może po prostu zachowywałam się jak dziecko?
- Dobra, poczekaj tu, a ja pójdę do toalety - odparłam. Szukałam najbliższego WC. Wtedy usłyszałam dobrze znany mi głos.
- Proszę, proszę... - powiedział chłopak o białych włosach. W jego oczach gotowała się złość. Wydawało mi się, że kojarzę skądś to spojrzenie. Przeanalizowałam wszystkie fakty.
- Gideon? - wyszeptałam. Wtedy zatkał mi usta i wciągnął do ciasnego pokoju sprzątaczki wesołego miasteczka. Byłam przerażona, moje serce biło coraz szybciej. Wyrywałam się mu, próbowałam krzyczeć, a to wszystko na marne. Czy tak skończy się moje życie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz